środa, 12 października 2016

2016.10.12 - Kolejny raz 'powracam'

Witajcie Maleństwa,

Znów tu jestem po tak długiej nieobecności. Chyba jeszcze nigdy na tak długo nie opuściłam tego świata, bardzo tego żałuję, bo bez tego tracę kontrolę. Tak, znów ją straciłam.
Teraz pewnie spędzę kilka godzin nad tą klawiaturą, tworząc coś co w jakiś sposób będzie miało mnie usprawiedliwić. Chociaż tu nie ma usprawiedliwienia...Po prostu się opierdalałam. Spójrzmy prawdzie w oczy. Ten wpis może być długi, więc jeżeli ktokolwiek go czyta, jeżeli Ty go czytasz...Przepraszam za chaos.

Ponownie, jak zawsze z resztą nie mam pojęcia od czego mam zacząć. Nie wiem co dzieje się u Was, nie wiem jak się trzymacie...Zaraz po dodaniu postaram się wszystko to nadrobić, ale tyle straconego czasu...Na pewno nie uda mi się być ze wszystkim na bieżąco. Postaram się połapać wszystko i połączyć sobie w całość chociaż wiem, że pewnie tak dużo mnie ominęło..
Czasem wpadałam na niektóre z Waszych blogów, obserwowałam jak cudownie sobie radzicie siedząc w czeluściach swojej daremnej duszy, taki klasyk poniekąd.

Moja aktualna sytuacja jest mierna. Powiedziałabym, że jestem niżej niż zwykle. Przynajmniej w świecie kontroli własnego ciała. W ogólnym świecie ? Tym szarym i deszczowym? Też nie jest jakoś mega kolorowo, ale tutaj sobie jeszcze radzę.
Po 2 latach i 6 miesiącach związku z "miłością mojego życia" zakończyłam związek. Doszło do mnie, że może jestem zerem, ale tylko ja mogę tak o sobie mówić i tak siebie traktować. Nikt inny nie ma prawa. Przynajmniej nie On. On miał być miłością po wsze czasy, a zapomniał co znaczy to słowo. Zapomniał nawet co oznacza zwrot "mam dziewczynę i wypadałoby troszczyć się o nią, pamiętać o niej i pielęgnować ten pierdolony związek. " No cóż, tak już czasem bywa. Ale to nic. Jestem szczęśliwa, uwolniłam się od czegoś co mnie gasiło. Może kiedyś za tym zatęsknię, bo po moim  odejściu bardzo się zmienił, a tak przynajmniej mówią ludzie wokół i w sumie On sam też tak twierdzi. Tylko jak tu zaufać, jak już słyszałam o tych zmianach po stokroć. Teraz od pewnego czasu "poznaję" się z moim dobrym znajomym. Znam Go od dziecka, jest przyjacielem mojego brata. Ale w sumie dopiero od kilku miesięcy poznajemy się bliżej i zapowiada się cudownie. Jest niesamowity, a Jego usta to miód dla moich. Chociaż  nie, nie przepadam za miodem, a Jego usta uwielbiam, więc nazwijmy to nutellą dla moich ust ;) Ale nie wybiegajmy na razie w przyszłość, a jak coś będzie miało z tego wyjść to wyjdzie.
Co jeszcze u mnie...Od pewnego czasu mieszkam sama. Myślałam, że ten stan pozwoli mi znów zapanować nad chaosem swojego świata. Niestety, niewiele się zmieniło. Dalej trudno wprowadzić mi kontrolę. Dopiero teraz wdrążam znów w życie swoje mocne postanowienia. Chciałabym, żeby nie skończyło się tylko na tym, jak to było ostatnimi czasy. Myślałam, że cholernie będę cieszyć się na samotne mieszkanie. Niestety, nocami pustka strasznie daje się we znaki. Brakuje mi nawet bałaganu, który robił mi mój mały dorosły Aniołek. Mój kochany braciszek, który również wyjechał. Ale już jest coraz lepiej. Teraz już nie płaczę. Powoli zaczynam ze wszystkim dochodzić do ładu. Mam przez to wszystko spore problemy ze snem. Zawalam szkołę...Muszę się ogarnąć, żeby nie narobić problemów ani sobie, ani mojej mamie. Szkoła ma mnie poniekąd pod stała kontrolą, odkąd zadzwonili do nich z kliniki z pilnym wezwaniem na terapię. Nie podjęłam się jej...Powiedziałam mamie o tym, że takowa musi się odbyć, coś tam Jej wytłumaczyłam o co chodzi, bo inaczej miałaby problemy z Sądem Rodzinnym, a tego nie chciałam Jej zapewniać. Ale jak to moja mama. Popłakała 20 minut i w sumie potem Jej przeszło. Tylko raz wróciła do tematu, ale szybko udało mi się Ją zbyć. Kocham to Jej zainteresowanie. Ma w sumie wiele swoich problemów, kolejny Jej niepotrzebny i niech tak zostanie.
W weekendy pracuję. Praca pozwala mi trochę zapomnieć o tym, co dzieje się wokół. Niestety nocki to dla mnie kiepska alternatywa, bo pózniej przesypiam pół dnia, ale za to mam na całą noc swojego "przyszłego-niedoszłego" chłopczyka, który również tam pracuje. Kocham, gdy odwozi mnie pózniej pod sam dom i tak czule żegna...Tak, to chyba jedyny plus nocnej pracy - poranny powrót. Z Nim.
Ale mniejsza. Dojdźmy do sedna...Jak u mnie z dietą, jedzeniem i ćwiczeniami. Jak z kontrolą? Określiłabym to mianem totalnego dna. Czyli w sumie poza pracą siedzę i się opierdalam. Nie potrafię się zebrać w sobie...Nie wiem, jak to jest, że kiedyś wstawałam po 4 rano zimą by iść i biegać, a teraz nawet w domu nie chce mi się ćwiczyć. Jak jestem głodna to jem, albo palę. Kiedyś wybrałabym tylko to drugie. Strasznie się stoczyłam, to nie jestem ja. Nie mam w sobie za grosz samozaparcia...Za grosz.
Próbuję poniekąd wracać do starych nawyków, ale idzie mi to bardzo mozolnie. Kroczek do przodu, a czasem później dwa w tył.
Zdrowie mi się coraz bardziej sypie..I psychiczne i fizyczne. Od kilku miesięcy czeka terapia, tyle badań do wykonania, tyle lekarzy do odwiedzenia, a ja co ? Mam to w dupie i dalej się niszczę. W sumie nie przeszkadzałoby mi to, gdybym niszczyła się z dumą, z klasą. Ale nie tak, nie tak parszywie i leniwie jak do tej pory to robiłam.
Powtarzam sobie, że to już ten czas. Że zaraz będę szersza, aniżeli wyższa..Ale na powtarzaniu się zatrzymałam. Muszę to zmienić. Muszę. Jak nie teraz, to kiedy ?  Kurwa, Mała...Jak nie zaczniesz teraz to znów spierdolisz. Znów!
W czasie tej mojej 'przerwy' o ile mogę to tak nazwać, bo chyba powinnam nazwać to kanionem czasu, a nie przerwą, ale niech tak zostanie. Próbowałam kilka razy pozbierać się w całość. Złożyć każdy mój kawałeczek w całość, znów stworzyć coś swojego, tak osobistego. Ale na marne. Mój aktualny tryb życia i ludzie którzy mnie otaczają..Oni mają inne poglądy na świat i na to, na co my patrzymy jak na świętość. Słowo dieta nie ma prawa znaleźć się w moich ustach. Raczej słowa typu Mc'Donalnds, czy kebab i pizza. Tak, to jest to co powinnam mówić, bo przecież "tak dobrze wyglądam". Ale Oni przecież nie mają prawa mówić mi, jak ma żyć, tak? Tak! Brawo Kochanie, w końcu zrozumiałaś (Aplauz, aplauz ).
Rozpisałam sobie wszystko, po raz kolejny. Mój żywieniowy dzienniczek rusza znów w ruch. Ale czy będzie pękać w szwach od moich postępów ? Czy raczej znów po chwili zagości w nim pustka? Chciałabym, aby jednak sprawdziło się to pierwsze.
Przytyłam. Wiem to. Boje się wejść na wagę, ale na pewno przytyłam. Wyglądam jak świnia. Tłusta, spasiona, gruba świnia. Chcę to zmienić...Chcę znów czuć się tak lekko,  spokojnie. Chce mieć w sobie czystkę, Taki czysty, lekki żołądek. Nie może być zapełniony tym całym syfem, jak to było do teraz.
Na wprowadzenie wybrałam sobie dietę Kopenhaską. Wiem, że to shit i może bardziej zaszkodzić, aniżeli pomóc i że jak odpuszczę to jojo jak stąd do Warszawy, ale spróbuję. Kiedyś też tak zaczynałam i wtedy po kroczku wprowadziłam kontrolę do swojego życia. Może i teraz się uda? Oby.
Mam teraz kilka celów w swoim życiu, a to jest jeden z tych głównych. Ten, który ciągnie za sobą całą resztę i to przepiękne słowo - KONTROLĘ. Kurcze, jakie to słowo jest piękne. Mogłabym wypisać je sobie w każdym możliwym miejscu, żeby tylko o tym pamiętać. Boje się, że znów tyle sobie zaplanuję, a nic z tego nie wejdzie w życie na stałe. Tak nie może być, ja muszę być pewna siebie i tego, że dam radę, Ja chcę znów być z Wami, chcę znów czuć to cudownie uczucie towarzyszące spadającym cyferkom na wadze. Marzenie. Marzenie, które od teraz staje się celem lecz bez daty realizacji. Tym razem nie założę sobie ile schudnę i w jakim czasie. Teraz uczę się znów kontroli i gubię to cholerne sadło. Wiadomo, że im  szybciej tym lepiej i o to na pewno się postaram, ale głównie chodzi mi o powrót do siebie. Do dawnej mnie, gdzie musiałam się martwić o to, czy dieta działa. Znów marzę, by martwić się o to. By sprawdzać jak spada ze mnie to ohydne cielsko. Tak, tego właśnie pragnę. Ale nie chcę wymagać od siebie cudu. Nie od razu.
Dieta Kopenhaska wkupiła się w moje łaski głównie jadłospisem. Nie wierzę, że mogę zgubić na niej te planowe 10 kg. Ba! Będzie super, jeżeli spadnie chociaż 5, to wtedy będzie taki bonus do wstępu w nowe stare życie.
Kawa i papierosek na śniadanie? Cudownie.
Reszta też mi odpowiada. Jedynie mięso będę czymś zastępować. Czymś, a może niczym, zobaczymy.
I ile schudnę? Nawet nie będę się ważyć. Stwierdziłam, że wejdę na wagę dopiero gdy stwierdzę, że wyglądam w  miarę do zaakceptowania.
Jeżeli któraś z Was jeszcze tu jest i wybaczy moją nieobecność zostając znów przy mnie będzie mi naprawdę cholernie miło i będę bardzo zachwycona, że któraś jeszcze chce czytać moje wypociny. To już w ogóle będzie magiczne. Będzie cudowne. Chcę być tu dla siebie, ale też dla Was. Znów chciałabym móc być w Waszym życiu. Pomagać, wspierać, być.


Przepraszam za to, że znów to wszystko tak zostawiłam. Nie chcę obiecywać, że teraz będzie inaczej, bo nie dam sobie uciąć za to głowy, ale chcę byście wiedziały, że chcę zostać tu jak najdłużej. Znowu z Wami, znowu z Aną i Mią - czarniejszą stroną naszych dusz.
Kocham Was, mocno ściskam i całuję. ;*
Do następnego, mam nadzieję.
Buzi ;*

4 komentarze:

  1. Tez nasz swiat chyba charakteryzuje sie tym, ze kadzy czasami odpuszcza, chociaz by na chwile, zeby nie zwriowac. Od tej ciaglej samokontroli mozna po prostu oszalec. To super ze wracasz, bo zawsze ciezko sie ponownie zawziac. Trzymam za Ciebie kciuki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i masz rację, chociaż z drugiej strony gdzie tu wytrwałość, która jest tak ważna?
      Bardzo dziękuję, ja za Ciebie też :)
      Trzymaj się chudziutko.

      Usuń
  2. Kochana będę czytać twoje wpisy codziennie <3 Ważne by odzyskać kontrolę, ja już od ponad 2 lat usuwam i zakładam bloga :) Mam nadzieje że dojdziesz do celu <3 Trzymaj się chudo <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo miło, dziękuję! <3 Ja też będę przyglądać się Twoim postępom.
      Trzymaj się chudziutko, ściskam. <3

      Usuń